Dom był drewniany, bielony wapnem i miał tylko cztery okna.
To było okienko mojej Babci ( od południa), która przez długie lata dzieliła małą izdebkę ze swoją córką i jej synem.
W każdą sobotę szorowała klepisko czyli ówczesną podłogę wykonaną z wyschniętej gliny.
Na mokrym klepisku rozkładała stare gazety, by wchodzący nie zostawiali na mokrym śladów obuwia.
Co jakiś czas bieliła ( wapnem z dodatkiem ultramaryny) chlebowy piec, w którym co dwa tygodnie piekło się ogromne, okrągłe bochny chleba znaczonego krzyżykiem.
Nad jednym łóżkiem wisiał kolorowy kilim z jelonkami, a powyżej obraz Serca Jezusowego, stary oleodruk za szkłem.
Nad drugim łóżkiem ( babcinym) czuwał św. Józef, też za szkłem, a nad nim piękna oleodrukowa scena Jezusa nauczającego tłumy.
Intrygował mnie ten obraz bo Pan Jezus stał w łodzi, obok byli Apostołowie, a przy brzegu zasłuchane niewiasty i dzieci.
Mały skrawek przestrzeni między łóżkami, pod oknem, zajmował stół z dwoma krzesłami zwróconymi ku sobie.
Na jednym z nich, wieczorami zasiadała babcia Józia, a na drugim jedna z jej wiekowych koleżanek, które przychodziły w odwiedziny. Uwielbiałam wtedy wpadać do babci, siadać na łóżku, bądź na drewnianym krzesełku wciśniętym między owo łóżko a biały kredens.
Babcie opowiadały ciekawe historie, a pamiętać należy, że nie było wtedy internetu, ba, nie było telewizora, a radio było na baterie, bo elektryczności też nie było.
Baterie szybko się zużywały, babcie natomiast, wprost przeciwnie.
Przez okno ( od wschodu), pod które wciśnięty był stół ( wszystko mieściło się na centymetry) obserwowałam przechodzących drogą. Piaszczystą, a jakże.
Do Babci było blisko, wystarczyło przejść przez sień z naszej izby, która dla naszej czwórki ( Rodzice, Brat i ja) była całym mieszkaniem.
W naszym pokoju, kuchni, sypialni, łazience, spiżarni ( 5 w 1) też były dwa okna ( południowe) i też pomiędzy nie, był wciśnięty stół.
Na stole przykrytym kolorową ceratą zawsze stał flakon z kwiatami ( Mama kochała kwiaty).
Największe bukiety robiła z bzu i kaliny ( guldynu).
Dlatego zajmują one do dziś tak ważne miejsce w moim sercu.
Na wąskich parapetach stały kwiaty doniczkowe, krakowiaki i fioletowe pelargonie angielskie.
Okna od zachodu nie było, bo od zachodu była stajenka, w której mieszkała Krasula ( dająca prawdziwe pyszne mleko), dwie świnki, kilka królików i kilkanaście kur ( niosących prawdziwe jajka).
Z takiego domu i wielu im podobnych, o umówionej godzinie, przez cały maj, wychodziły kobiety, by przed wiejską kapliczką śpiewać majowe pieśni na chwałę Matki Bożej.
Przychodziły trzy pokolenia, Babcia, Mama i ja, z innych domów podobnie...
To był taki uroczysty miesiąc, a śpiewanie było okazją do towarzyskich kontaktów.
Od kilku lat odnowiłyśmy tę tradycję, ale przychodzi nas tylko kilka kobiet, większość nie jest zainteresowana kultywowaniem tradycji.
Wieś się zmieniła, ludzie się zmienili.
A ja zapisuję, opowiadam, przypominam, wspominam, przeżywam na nowo to, czym obdarowały mnie Kobiety z mojej wioski.
A kiedy mogę, pędzę do mojej Odporyszowskiej Mateczki, do której kiedyś, przed laty chodziły pieszo Kobiety z mojej wioski...
Na szczęście nie wszystko się zmieniło...